Miejscowości odcięte od świata, hotel w centrum miasteczka zasypany przez lawinę, śnieżne nawałnice i zamknięte drogi. Przed moim wyjazdem do Ramsau am Dachstein takie właśnie doniesienia docierały do mnie z mediów. Jeszcze kilka dni przed wyruszeniem w drogę wszystkie okoliczne drogi były zamknięte. Codzienne sprawdzanie prognozy pogody wzbogaciło mnie o parę siwych włosów. Moi gospodarze zapewniali jednak, że nie ma czym się martwić, bo pogoda się poprawi i niedługo drogi będą otwarte. Tak też się stało. Dosłownie 2-3 dni przed wyjazdem matka natura faktycznie stwierdziła, że jednak pozwoli mi na wyjazd. Okres przygotowań był jednak bardzo emocjonujący.
A dlaczego właściwie wybrałem Ramsau am Dachstein na cel mojego kolejnego wyjazdu? 220 kilometrów tras przygotowanych specjalnie dla narciarzy biegowych!
Spis treści
Wrota Alp
Okolice Ramsau to jedno z najbliższych Polsce pasm alpejskich. Można wręcz powiedzieć, że są one wrotami do Alp. Odległość od Katowic wynosi trochę ponad 650 kilometrów. Spokojna podróż samochodem trwa około 7-8 godzin. Sprawia to, że wyjazd z południa Polski jest nie tylko ekonomiczny, ale i szybki. Zarówno przez Czechy, jak i Austrię trasa prowadzi głównie autostradami. Koniecznie więc zaopatrzcie się w winietki. Jedną, jak i drugą dostaniecie na pierwszych stacjach benzynowych tuż za granicą (odcinek do Ostrawy Poruby jest bezpłatny). Czeska winietka kosztuje 310 koron, austriacka natomiast 9,2 euro. Obydwie upoważniają do poruszania się po autostradach i drogach szybkiego ruchu przez 10 dni.
Biegowy raj na wysokości 1100 metrów
Zimowa Austria i Alpy kojarzą nam się przede wszystkim z narciarstwem zjazdowym. I słusznie. Tym razem wybierając się w te okolice, interesowało mnie jednak coś innego. Ramsau bowiem to miejsce wyjątkowe. Wokół położonej na 1100 m n.p.m. małej miejscowości poprowadzono bowiem 220 kilometrów tras do narciarstwa biegowego. 150 z nich to trasy przygotowane do klasyka, a 70 kilometrów przeznaczono dla miłośników stylu łyżwowego. Te liczby robią wrażenie! Będąc jednak na miejscu widać, że tak naprawdę realna długość tras jest krótsza, gdyż większość odcinków dla różnych stylów pokrywa się ze sobą. Mimo to – jest gdzie biegać.
Wszystkie trasy przygotowywane są każdej nocy przez ratraki (ośrodek posiada aktualnie 5 maszyn). Dlatego codziennie rano na biegaczy czekają idealne tory i wspaniały sztruks. Ma to jednak swoją cenę – i dosłownie i w przenośni.
Jeśli miałbym opisać specyfikę tego rejonu biegówkowego, to najwięcej dla siebie znajdują tutaj początkujący biegacze, jak i wyczynowcy. Większość tras poprowadzona jest w dolinie, w niewielkiej odległości od domów. Lokalni biegacze spokojnie mogą w odwiedziny do znajomych pobiec na nartach. Trasy niebieskie są przeznaczone dla początkujących. Nie ma tutaj praktycznie trudnych zjazdów i teren jest dość płaski. Trasy czerwone, których jest najwięcej, z reguły nie są wymagające. Częściej na tych trasach natrafimy na szybsze i bardziej strome zjazdy. Jeśli jednak jesteście przyzwyczajeni do całodziennych wycieczek w miejsca bardziej oddalone od cywilizacji, zdecydowanie wybierzcie czarne trasy. Mnie najbardziej do gustu przypadły Rittisloipe oraz Rössingloipe.
Ta pierwsza trawersuje wokół charakterystycznego szczytu Rittisberg. Oferuje wspaniałe widoki na masyw Dachsteinu. Druga zaś prowadzi do Rössing– miejscowości położonej nieopodal Ramsau. Obydwie pozwalają bliżej obcować z przyrodą, ponieważ poprowadzone są z dala od domostw i zdecydowanie mniej uczęszczane niż trasy w centrum Ramsau.
Płatne trasy otwarte tylko za dnia
Za staranne przygotowanie tras musimy zapłacić. Jest to jedno z niewielu miejsc, w których wstęp na trasy biegowe jest płatny. Każdy biegacz musi wykupić karnet zwany potocznie „Loipi”. Jego cena jest oczywiście zależna od długości pobytu. Najbardziej opłaca się karnet tygodniowy, który kosztuje 38 euro. Przy czym możemy otrzymać dodatkową zniżkę w postaci 5 euro, jeśli posiadamy kartę Winter Card (o niej za chwilę). Wychodzi około 5,5 euro za dzień. Dużo? Mało? Patrząc na ilość pracy wkładanej w utrzymanie tras każdego dnia – myślę, że jest to bardzo uczciwa cena.
Z tras biegowych można korzystać jedynie w ciągu dnia (do 17:00). Jest to standardem w krajach alpejskich. Chodzi przede wszystkim o bezpieczeństwo i możliwość lepszego przygotowania tras. Po przejechaniu ratraka założony ślad oraz tor do klasyka powinien stwardnieć. Bieganie zaraz za ratrakiem skutkowałoby słabym przygotowaniem tras. Sporo prawdy musi w tym być, gdyż trasy od rana do wieczora zachowują swój świetny stan. Dla tych, którzy jednak chcieliby wybrać się na romantyczne bieganie pod rozgwieżdżonym niebem, istnieje taka możliwość. W okolicach stadionu, w centrum miasta przygotowano oświetloną trasę, która czynna jest do godziny 21.
Winter Card
Szukając noclegu w Ramsau zwróćcie uwagę, czy oferuje swoim gościom kartę zimową, tzw. Winter Card. Jest to swojego rodzaju karta lojalnościowa. W zamian za korzystanie z usług hotelowych w Ramsau dostajemy różnego rodzaju zniżki. Najważniejsza z nich to upust na karnety biegowe. Tańszy będzie również transport lokalną komunikacją i bilet na kolejkę linową na lodowiec Dachstein. Lista rabatów jest dość długa i znajdziecie ją na stronie Ramsau. Zapewne z większości nie skorzystacie, ale warto pytać o rabaty w różnych miejscach.
Dla posiadaczy karty, w każdy czwartek, pomiędzy godziną 16 i 17 organizowana jest darmowa przejażdżka ratrakiem. Wbrew moim przypuszczeniom chętny było sporo, dlatego warto zapisać się wcześniej w biurze informacji turystycznej. Wycieczka nie jest długa- trwa zaledwie kilka minut, mimo to sprawia niesamowicie dużo frajdy!
Spacer nad chmurami
Będąc w Ramsau nie sposób nie zachwycić się górującym nad doliną masywem Dachstein. To na tamtejszy lodowiec przyjeżdżają trenować profesjonalni biegacze z całej Europy. Bilet na kolej linową, która wywiezie nas na wysokość 2700 m n.p.m., wynosi 43 euro w obie strony. Do niedawna posiadacze Winter Card mogli liczyć na niewielką zniżkę, aktualnie chyba ta promocja została zawieszona. Zapewniam jednak, że widoki w słoneczny dzień wynagrodzą nam poniesione koszta! Panorama z górnej stacji kolejki, znajdującej się na szczycie Hunerkogel robi piorunujące wrażenie!
Wycieczka na lodowiec w okresie zimowym ma dodatkowe plusy. Ilość turystów jest znacznie mniejsza, a znajdujące się na górze atrakcje są udostępnione bezpłatnie! Skywalk to taras widokowy umieszczony nad przepaścią, który posiada szklaną podłogę. Niby wszyscy wiedzą, że nie powinna ona pęknąć, ale przy wejściu na nią zawsze towarzyszą emocje! Długi na 175 metrów, wiszący, również nad przepaścią, most zaprowadzi nas do schodów donikąd. Tam będziemy mogli poczuć się prawie jak na dziobie Titanica. Tylko zamiast bezkresnego oceanu, rozpościerać się będzie morze gór. Na koniec wejdźcie do lodowego pałacu, który prowadzi przez wnętrze lodowca. W jego środku przygotowano ekspozycję z lodowymi figurami, przedstawiającymi charakterystyczne europejskie budowle. Latem wszystkie te atrakcje kosztują łącznie 10 euro, zimą są bezpłatne!
Jeśli na dole panują dobre warunki do biegania na nartach, nie warto brać ich ze sobą na Dachstein. Trasy biegowe, mimo że przygotowane są w niezwykłych okolicznościach przyrody, mają długość zaledwie kilku kilometrów i typowo sportowy charakter. Wstęp na nie jest dodatkowo płatny, a cena jest wyższa niż tygodniowy karnet biegówkowy w dolinie.
Zamiast tego weźcie ze sobą dobre buty górskie. Niecałą godzinę trekkingu od górnej stacji kolejki znajduje się schronisko Seethalerhütte. Położone jest ono na wysokości 2740 m n.p.m. W najbliższym sąsiedztwie stoi najwyższy szczyt masyw – Hoher Dachstein (. W trakcie mojej wizyty jeszcze pachniało nowością. Spoglądając na zdjęcia starego budynku, nie sposób nie zgodzić się, że miało ono w sobie więcej „duszy”. Nowe schronisko ma nowoczesną bryłę i w niczym nie przypomina starej, drewnianej budki. Myślę jednak, że klimat z czasem wróci, gdy gospodarze i turyści będą pisać dalszą historię tego miejsca.
Transport lokalny
Do dolnej stacji kolejki na Dachstein można dojechać również samochodem. W okresie zimowym samodzielna wycieczka może wzbudzić wiele emocji. Droga jest wąska a śniegu najczęściej dużo. Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem będzie skorzystanie z autobusu, który zatrzymuje się na kilku przystankach w Ramsau. Z kartą Winter Card przejazd (niezależnie od ilości przystanków) kosztuje 1,5 euro.
Przed wyjazdem zakładałem, że Schladming, Ramsau i Dachstein będą dobrze skomunikowane i będę często korzystał z lokalnych skibusów.
Niestety rzeczywistość okazała się inna i był to jeden z niewielu zawodów. W ciągu dnia odbywało się zaledwie kilka kursów. Mimo środka tygodnia wiele busów było przeładowanych i przyjeżdżało spóźnionych o kilkanaście minut. Czekanie na przystanku w pobliżu noclegu, skończyło się spacerem do centrum Ramsau. Autobus, którym chcieliśmy jechać, był przepełniony i nie zatrzymał się na naszym przystanku. Powrót spod dolnej stacji kolejki również sprawiał kłopoty. Najbliższy autobus jechał dopiero za 40-50 minut. Pomimo mrozu czekaliśmy przy autobusie, w obawie przed brakiem wolnych miejsc. Mimo że autobus już na nas czekał, kierowca otworzył drzwi dopiero na moment przed odjazdem.
Wizja jazdy skibusem na wieczornego drinka do Schladming szybko prysła. Ostatni autobus powroty odjeżdża po godzinie 18. Ostatecznie wybrałem podróż samochodem.
Górskie chatki
W trakcie całodniowych wycieczek na biegówkach koniecznie zatrzymajcie się w jednym z 80 punktów odpoczynkowych. Wśród nich znajdziemy, zarówno zwykłe restauracje, jak i malutkie chatki zawieszone na zboczu wzgórza. Szczególnie te drugie tworzą niezwykłą górską atmosferę. Wszyscy goście gromadzą się w jednej lub dwóch małych salach, nierzadko z kominkiem. Na ścianach wisi przeróżne rękodzieło – raz będą to ręczne hafty, innym razem grawerowane drewno. Odwiedzając takie miejsce, poczujecie się, jakbyście przychodzili w odwiedziny do dziadków. W przeciwieństwie do tradycyjnych restauracji, miejsca te prowadzone są najczęściej przez ludzi, którzy w nich mieszkają. Widać, że to rodzinny biznes przekazywany z pokolenia na pokolenie bądź sposób dorobienia do emerytury. Dlatego niech nie dziwi Was rodzinna atmosfera i dzielenie stołu ze współbiesiadnikami.
Menu najczęściej dostępne jest jedynie w języku niemieckim, dlatego zachęcam do poznania kilku podstawowych zwrotów. Co prawda najczęściej dogadacie się po angielsku, ale o ile milej jest, kiedy gość próbuje rozmawiać w języku gospodarzy!
Lokalne specjały
Kiedy już ściągnięcie narty i rozgościcie się w przytulnej sali, zerknijcie do karty z jedzeniem i napojami. Absolutnie wszędzie znajdziecie kaiserschmarrn, czyli tzw. „omlet cesarski”. Jest to puszysty omlet, smażony na maśle, posypany cukrem pudrem i rozdrobniony na małe kawałki. Podawany może być z apfelmusem (czyli musem jabłkowym) lub konfiturą śliwkową. Jeśli nie jesteście wielkimi łakomczuchami, to lepiej zamówcie jedną porcję na dwie osoby. Są one bowiem bardzo sycące! Mimo że jest to deser, często jest on jedną z droższych pozycji w karcie. Ceny omletu wahają się od 7 do 11 euro.
Austriacy słyną ze swojego zamiłowania do destylatów. Nie dziwi więc wcale, że wszystko może być podane ze sznapsem lub lokalnym rumem. Herbata, kawa, kakao – nie ważne, do wszystkiego można dodać procenty! Największym specjałem jest jednak jagatee, czyli herbata z rumem i przyprawami. Każdy robi ją trochę inaczej, choć w sklepach można kupić gotowe mieszanki. W smaku przypomina grzane wino, jednak zapach zdradza, że do przyrządzenia tego przysmaku użyto wysokoprocentowych alkoholi. Popularnym składnikiem jagatee jest austriacki rum Stroh. Jest to 80% alkohol, także naprawdę potrafi rozgrzać w mroźne dni! Kubek „myśliwskiej herbaty” (bo tak w wolnym tłumaczeniu brzmi polska nazwa) kosztuje około 5 euro.
Noclegi
Bardzo popularnym typem noclegu w okolicy są apartamenty. Często rodziny po prostu wynajmują część domu. Prócz popularnych wyszukiwarek noclegów, które przedstawiałem w artykule „Jak Szukać noclegów. Poradnik praktyczny”, warto odwiedzić stronę Biura Informacji Turystycznej w Ramsau. Udostępnia ono bowiem całkiem rozbudowaną wyszukiwarkę noclegów w okolicy Ramsau. Tak właśnie znalazłem swój apartament, który co tu dużo mówić – przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Dużą zaletą tej wyszukiwarki jest informacja czy dany obiekt jest partnerem karty Winter Card.
Apartament Jägerrast, w którym się zatrzymałem, położony jest około 2,5 kilometra od centrum Ramsau. Tegorocznej zimy zapinałem narty praktycznie pod samym domem i polami zjeżdżałem do tras biegowych. 6 noclegów kosztowało dokładnie 505 euro. W tej cenie zawierał się salon z kuchnią, dwie sypialnie (jedna pełniła funkcję schowka) i łazienka. Wszystkie pokoje oraz łazienka posiadały piękny widok na góry. Kuchnia była w pełni wyposażona – do naszej dyspozycji był nawet ekspres przelewowy. Na samym dole budynku znajdowała się suszarnia połączoną z narciarnią, także narty i buty również miały swoje miejsce. Na życzenie, codziennie rano, na drzwiach wisiał woreczek z pysznymi, świeżymi bułeczkami! Standard apartamentu był bardzo wysoki, więc nie żałuję ani jednego euro, które wydałem. Zresztą był to i tak jeden z najtańszych noclegów w okolicy. Za tygodniowy pobyt musimy, więc liczyć minimum 450-500 euro.
Dla kogo Ramsau?
Jeśli ktoś szuka miejsca imprezowego to zdecydowanie odradzam mu przyjazd do Ramsau. Na trasach spotkamy z reguły osoby starsze, a po nartach raczej nie ma co liczyć na grube imprezy w barach apres-ski. Jeśli natomiast szukamy bardziej młodzieżowego klimatu, musimy przenieść się kawałek dalej do Schladming. Ramsau przypomina bardziej kurort, w którym można naprawdę odpocząć. Idealnie sprawdzi się dla rodzin z dziećmi, znajduje się tu bowiem sporo zajęć dla najmłodszych. Osoby początkujące i te z zacięciem sportowym poczują się tu jak ryba w wodzie. Profil większości tras jest bardzo łagodny, a zawodnicy powinni być zadowoleni z typowo „treningowych” odcinków tras. Miłośnicy dłuższych wędrówek, w bardziej odludnym terenie (do których sam należę) mogą poczuć lekki niedosyt.
Jeśli jednak jesteście ciekawi, jak do narciarstwa biegowego podchodzi się na zachodzie, będzie to bardzo dobre miejsce na start. Ośrodka na tak wielką skalę próżno szukać w polskich górach, choć Jakuszyce z prawie setką kilometrów utrzymywanych tras, wypadają całkiem dobrze. Jeśli jednak chodzi o przygotowanie i infrastrukturę, to jeszcze trochę wody w Wiśle musi upłynąć, aby można było mówić o polskim Ramsau.