Mimo że sezon rowerowy powoli chyli się ku końcowi (choć oczywiście są miłośnicy zimowych eskapad), my okolice 11 listopada tradycyjnie już spędziliśmy w górach. Prawie za miedzą, bo w Beskidzie Śląskim. Pogoda jak widać trochę dla koneserów trochę deszczu, trochę śniegu, trochę słońca – za to całe mnóstwo wspaniałych krajobrazów. Zrobiliśmy dwie zupełnie inne wycieczki, choć obydwie w górskich warunkach. Jak się okazało – granica państwa zmienia wiele w kontekście turystyki rowerowej. Tak trafiliśmy do dwóch światów rowerowych. Jakże różnych!
Prowodyrem pierwszej był tzw. Trójstyk, czyli miejsce, w którym spotykają się granice trzech krajów. W tym przypadku była to Polska, Czechy i Słowacja. Na samo Trojmezí, jak miejsce to nazywa się po czesku, trafiliśmy dopiero po zmroku. Główna wycieczka bowiem prowadziła trasą Radegast CykloTrack Trojmezí. Po drodze mijaliśmy dobrze znane nam tereny z biegówkowych wojaży – Herczawę (cz. Hrčava) czy też Horská chata Studeničné. Informacja praktyczna – kartą nie zapłacimy, ale złotówkami tak. Najlepiej mieć drobne! Tanio nie jest, dwie herbaty, kieliszek śliwowicy i mała paczka paluszków kosztowała nas 25 złotych. Jednak kto by liczył pieniądze, kiedy na dworze mokro i zimno, a w środku trzaskają drwa w kominku? Na uwagę zasługuje również miejscowość Bukowiec (cz. Bukovec). Jest to najbardziej na wschód wysunięta miejscowość Republiki Czeskiej. Przejeżdżając przez nią, na pewno zwrócicie uwagę na dwujęzyczne tablice i napisy – czeskie i polskie. Wynika to z dużego odsetku osób deklarujących narodowość polską, choć analizując wyniki czeskiego spisu powszechnego – tendencja jest spadkowa.
Choć pogoda nie rozpieszczała – wspaniałe widoki, świetnie poprowadzona trasa i pyszny czeski čaj (pl. herbata) skutecznie poprawiały humor! Cały czas po głowie chodziła mi jedna myśl. Mimo że do granicy z Polską można stąd dorzucić przysłowiowym beretem, byliśmy w innym, rowerowym świecie. Aż trudno uwierzyć, że podejście do wyznaczania i znakowania tras może tak bardzo różnić się w dwóch sąsiednich krajach.
Drugi wycieczka przebiegała już całkowicie po polskiej stronie granicy. Bezpośrednio z naszego hotelu w Wiśle Malince wyruszyliśmy na rowerach w kierunku Zapory w Wiśle Czarne. Aktualnie trasa ta nie jest przejezdna dla samochodów. Na szczęście rowerzyści w tej sytuacji są uprzywilejowani i spokojnie mogliśmy przedostać się na naszych jednośladach. Po obowiązkowych zdjęciach nad Zaporą udaliśmy się w kierunku Kubalonki. To kolejne miejsce, które ostatnio głównie odwiedzamy ze względu na narty biegowe. Mimo typowo sportowego charakteru, trasy na Kubalonce są jednym z niewielu miejsc do uprawiania tej dyscypliny na Górnym Śląsku. W przeciwieństwie do wcześniejszej wycieczki po czeskiej stronie Śląska – tutaj ruch samochodowy wyraźnie dawał się we znaki. Co prawda bywało już gorzej, ale rozpędzone kilkutonowe pojazdy mijające nas na wąskiej górskiej ścieżce, nie wzbudzały przesadnego entuzjazmu. Po drodze mieliśmy okazję minąć pochodzący z 1931 roku Pałacyk Prezydencki. Zwieńczeniem wycieczki był zjazd z przełęczy Kubalonka, który na rowerze jeszcze bardziej przypomina swoim charakterem trasy we włoskich Dolomitach. Później już tylko pamiątkowa fotka z wiślańskimi niedźwiadkami i w świetle zachodzącego słońca możemy wracać do domu.
Te dwa rowerowe wyjazdy jeszcze bardziej uświadomiły mi jak wiele mamy do nadrobienia w kontekście turystyki rowerowej w Polsce. Budujemy bardzo medialne trasy w prawie całym kraju (niestety woj. Śląskie skutecznie nic w tym sprawie nie robi), jednak pozostaje do zrobienia sporo pracy u podstaw. Stan oznakowania i sam sposób znakowania lokalnych tras jest, mówiąc delikatnie – kiepski. Po drugiej stronie granicy nawet w szczerym polu znajdziemy liczne tabliczki z oznaczeniami tras. Kiedy w końcu u nas każda trasa rowerowa będzie miała swój unikalny numer, który zastąpi niezbyt funkcjonalne oznaczenia znane ze szlaków górskich? Oby jak najszybciej! Ja na szczęście do południowych sąsiadów mam niedaleko, z czego korzystam z przyjemnością, ale i lekkim smutkiem.
Ps. Odnośnie zagadki optycznej – Monia ciężko pedałowała pod górę!
- beskid śląski
- beskidy
- bukovec
- bukowiec
- czechy
- galeria
- herczawa
- hrcava
- jesień
- kubalonka
- polska
- rower
- śląsk
- szarcula
- zdjęcia
Tak gwoli ścisłości to jeździliście tylko po B. Śląskim – Śląsko-Morawski zaczyna dopiero się za doliną Olzy 😉
Człowiek uczy się całe życie, muszę bardziej nad mapami się pochylić na przyszłość 🙂 Dzięki za czujność!