Co elektryzuje i podnieca ludzi? To, co nieznane, niebezpieczne oraz tabu. Taka już ludzka natura, dlatego tak dobrze w mediach sprzedają się te mniej pozytywne informacje. Chłoniemy je i podświadomie sprawiają nam one pewną dozę przyjemności. Nawet jeśli oficjalnie jesteśmy oburzeniu i przerażeni – chcemy więcej. Tak też można wyjaśnić niezrozumiałą dla niektórych fascynację Koreą Północną. Kraj, który śmiało można uznać, za jeden z najbardziej odizolowanych od świata, staje się coraz popularniejszym celem wycieczek (nie tylko obywateli Chin, których oczywiście jest najwięcej).
Sam z chęcią odwiedziłbym północną część Półwyspu Koreańskiego, jednak raczej nie wydarzy się to, póki nie dojdzie do pewnych zmian ustrojowych. Kwestia mojej etyki podróżniczej i osobistego kręgosłupa moralnego – najzwyczajniej w świecie nie chcę wspierać i w pewien sposób legitymizować totalitarnych rządów dynastii Kimów. Oczywiście możemy w tym momencie rozpocząć ciekawą dyskusję pod tytułem – „ale w Chinach to byłeś, a tam też przecież prawa człowieka i jego wolność osobista jest mocno ograniczona”. Nie jest to jednak miejsce na tego typu polemiki, dlatego po prostu przyjmuję, że do Korei Północnej, na razie nie pojadę. Nie zamierzam też jednak dokonywać oceny i krytyki turystów, którzy zdecydowali się skorzystać z organizowanych do KRLD wycieczek.
Jeśli jednak tematyka KRLD nas interesuje, a będziemy akurat w Korei Południowej – możemy poczuć trochę smak dreszczyku związanego z symbolicznym podziałem na świat Komunistyczny i Kapitalistyczny. Możemy odwiedzić DMZ, czyli koreańską strefę zdemilitaryzowaną.
Korean DMZ (en. Korean Demilitarized Zone, kr. 한반도 비무장 지대) to strefa zdemilitaryzowana powstała w 1953 roku, w wyniku porozumienia z Punmundżom. Długi na 250 kilometrów i szeroki na 4 kilometry pas oddziela między sobą Koreę Północną od Południowej. Nie raz można spotkać się z powiedzeniem, że Półwysep Koreański został przecięty wzdłuż 38 równoleżnika. Nie jest to jednak prawdą, bo granica co prawda przecina go, ale nawet trudno powiedzieć, żeby w przybliżeniu się z nim pokrywała.
Wbrew swojej nazwie jest to najbardziej zmilitaryzowana granica na świecie. Po jednej i drugiej stronie w gotowości czekają doskonale uzbrojone armie, a sam czterokilometrowy korytarz jest jednym wielkim polem minowym. Na co dzień miejsce to jest raczej kojarzone z turystyką, jednak nie zmienia to faktu, że w ciągu kilkudziesięciu lat, dochodziło tu do wielu incydentów, w których życie straciło kilkuset żołnierzy (również amerykańskich).
Koreańska Strefa Zdemilitaryzowana była świadkiem wielu tragedii i do dziś jest jednym z najbardziej charakterystycznych miejsc w tej części świata. Jest też symbolem wojny (mimo zawieszenia broni, obydwa kraje są nadal w stanie wojny) i podziału na wpływy kapitalistyczne (USA) oraz komunistyczne (Chiny, niegdyś ZSRR, aktualnie Rosja). Nie przeszkodziło to jednak temu, aby DMZ stało się doskonałym wręcz produktem turystycznym. I to nie tylko na zgniłym kapitalistycznym południu! Oj nie. Komunistyczna Północ równie chętnie przywozi na granicę turystów, co jest jednym ze sztandarowych punktów organizowanych w po KRLD wycieczek. Gdyby nie kontrole graniczne i licznie spotykane wojsko, można by czasem zapomnieć, że przecież rzut kamieniem od nas znajduje się krwiożercy wróg, który nie raz pokazał, że lubi pomachać szabelką (to akurat wersja, gdy znajdujemy się po stronie południowej).
Jeśli jest jakaś rzecz, która łączy wycieczki do DMZ po obu stronach linii demarkacyjnej to fakt, że zarówno na Północy, jak i na Południu musimy skorzystać z usług licencjonowanego biura podróży. Nie jest bowiem możliwe odwiedzenie Strefy Zdemilitaryzowanej na własną rękę. Jesteśmy co prawda w stanie dojechać do DMZ we własnym zakresie, dwa razy dziennie z Seulu do stacji Dorasan kursuje bowiem pociąg zwany „DMZ Peace Train”. Jednak już na miejscu, tak czy inaczej, będziemy musieli wynająć biuro, aby móc poruszać się po samej strefie. Całe DMZ jest bowiem strefą wojskową i to widać praktycznie na każdym kroku. Setki autobusów z turystami, które odwiedzają to miejsce, mogą wydawać się odrobinę surrealistyczne.
Firm turystycznych, które oferują swoje usługi jest sporo. Warto przejrzeć oferty kilku różnych biur podróży, gdyż różnice w cenie potrafią być znaczące. Za swoją wycieczkę zapłaciłem 38000₩, kiedy w tym samym czasie, na innej (lepiej wypozycjonowanej) stronie taka sama usługa kosztowała 50000₩. Różnica wynosiła więc 40 złotych. Może nie jest to jakaś zawrotna kwota, jednak zawsze lepiej wydać ją na inne przyjemności! Korzystałem z usług Seoul City Tour, jeśli chcecie poczytać więcej o ich ofercie, zajrzyjcie na ich stronę.
Cała wycieczka była od początku do końca zorganizowana przez biuro. W dniu wyjazdu zostałem odebrany spod mojego hotelu małym busikiem. Po drodze podjechaliśmy po jeszcze kilku innych turystów, żeby w końcu przesiąść się do dużego autobusu wycieczkowego, który zawiózł nas już do samego DMZ. Podróż trwa około godziny. Istnieje możliwość wykupienia posiłku w ramach wyjazdu. Jednak wbrew temu co można by się spodziewać – obiad nie odbywa się w strefie, ale po powrocie do Seulu. Opcja ta może być interesują jedynie dla tych osób, którzy chcieliby spędzić więcej czasu z przewodnikiem.
Wbrew temu co, mogłoby się wydawać, DMZ w kontekście turystycznym nie sprowadza się do jednego konkretnego miejsca. To tak naprawdę wspólna nazwa, dla kilku obiektów, które udostępnione są dla ruchu turystyczne. Co, więc możemy zobaczyć?
Mimo że DMZ jest świetnie skrojonym produktem turystycznym, nie zapominajmy jednak, że jest to strefa wojskowa, a wiele punktów jest symbolicznymi miejscami upamiętniającymi tragiczną historię rozdzielonego narodu koreańskiego. Dlatego na wycieczkach do DMZ obowiązuje odpowiedni ubiór. Jeśli planujecie odwiedzić DMZ, wyjeżdżając z kraju spakujcie do walizki długie spodnie (nawet jakby był środek lata) oraz jakąś bardziej wyjściową koszulkę (polówka będzie ok!). Takie są zalecenia biur podróży. Co prawda w trakcie mojej wycieczki cześć osób nie przestrzegała tych zasad i nikt nie robił z tego powodu problemów. Myślę jednak, że nie warto ryzykować i po prostu ubrać się stosowanie do miejsca, które odwiedzimy. Jest to szczególnie ważne w trakcie wyjazdu do JSA w wiosce Panmundżom. Tam kwestie ubiory traktowane są poważnie. Nieodpowiedni ubiór turystów z zachodu był bowiem wykorzystywany przez północnokoreańską propagandę. Chcąc tego uniknąć, strona południowa jasno określiła dopuszczalny ubiór turystów odwiedzających DMZ.
Do Strefy możemy wjechać z aparatami fotograficznymi, jednak tutaj również są pewne obostrzenia. Sprzęt o ogniskowej dłuższej niż 90 mm może być problematyczny i według informacji otrzymanych od biura podróży, możemy mieć problemy ze zgodą na fotografowanie w niektórych miejscach. Z drugiej jednak strony widziałem wielu turystów ze sporymi obiektywami i nie wyglądało, jakby ktoś się przejmował co nimi fotografują. Ja dla spokoju ducha zabrałem mały kompaktowy aparat, gdyż do lustrzanki miałem tylko zmiennoogniskowy obiektyw, który wykraczał poza regulaminowe 90 mm.
Zwiedzanie DMZ było dla mnie szalenie ciekawym doświadczeniem i uważam, że jest to obowiązkowy punkt wyjazdu do Korei Południowej. Nie ma jednak róży bez kolców. Pomimo że wycieczka trwała ładne kilka godzin, cały czas byliśmy gonieni z miejsca na miejsce. Nigdzie nie można było na spokojnie pospacerować, porobić zdjęć i zobaczyć wszystko dokładnie. W niektórych miejscach dosłownie biegałem z aparatem, aby tylko zrobić jak najwięcej zdjęć. Nie liczyła się jakość, o jakimkolwiek artyzmie nie wspomnę. Dopiero w drodze powrotnej mogłem na spokojnie zobaczyć, co tak naprawdę udało mi się sfotografować i czy zrobione zdjęcia w ogóle do czegoś się przydadzą. Jest to jeden z powodów, dlaczego unikam z wyjazdów zorganizowanych. Tutaj niestety nie było innej opcji. Nie wiem, czy inne biura podróży podobnie prowadzą swoje grupy. Nasza przewodniczka była bardzo sympatyczna i kompetentna, ale mam wrażenie, że pewne ramy czasowe miała narzucone z góry.
W strefie zdemilitaryzowanej będziemy mieli kilka okazji do zrobienia zakupów. W połączeniu z ciągłą gonitwą nie ma jednak za bardzo czasu na wielkie zastanawianie się. Sam z DMZ przywiozłem sobie magnes, przypominający drogowskaz z odległością od stolicy obydwu Korei, lokalne ciasteczka (a przynajmniej lokalnie brandowane), kilka pocztówek (z pieczątkami) oraz wspomniany wcześniej bilet ze stacji Dorasan. Jeśli mam być szczery – nie widziałem jakiś szczególnie interesujących pamiątek. Sporo tandety i kiczu. Przewodniczka opowiadała o lokalnych produktach wytwarzanych przy DMZ (po jednej i drugiej stronie), ale najzwyczajniej w świecie nie mogłem ich nigdzie znaleźć. Podobno na wycieczkach do JSA można kupić coś ciekawszego, nie sprawdzałem.
Wracając do Seulu, zostaliśmy zawiezieni do Muzeum Żeń-szenia. Od początku cała ta akcja wydawała się trochę podejrzana. Zatrzymaliśmy się gdzieś na przedmieściach stolicy. Okolica całkowicie nijaka. W środku dobrze ubrany Pan przywitał nas stwierdzeniem, że nie wolno tutaj robić zdjęć ani kręcić filmów. Po krótkiej wycieczce zostaliśmy zaprowadzeni do niewielkiego pokoju, w którym zachęcano nas do zakupu absurdalnie drogich produktów z żeń-szenia. I mówiąc absurdalnie drogie, naprawdę mam to na myśli – kiedy pytaliśmy o ceny np. herbatki z żeń-szenia, musieliśmy się upewniać czy dobrze zrozumieliśmy. Wszystko wyglądało podobnie do typowej sprzedaży garnków w Polsce. Były również oczywiście „promocje”. Na koniec przeprowadzono nas przez pusty mini-market, który bardziej przypominał KRLD niż kapitalistyczną Koreę Południową. Teraz już wiem, dlaczego inne biura podróży w swoich ofertach wyszczególniały punkty w stylu „no shopping tour / no forced shopping”. Dziwne zakończenie wycieczki, które pozostawiło pewien niesmak.
Zmiany klimatyczne to rzeczywistość, która coraz mocniej wpływa na nasze zimowe aktywności. Długie, mroźne i…
Paryż ma swoją wieżę Eiffla, Nowy Jork Statuę Wolności, a stolica Tajwanu pochwalić może się…
Z każdym rokiem zimy w naszej części Europy są coraz bardziej nieprzewidywalne. Nagły atak zimy…
Góry Stołowe kojarzone są przede wszystkim z jednym z najbardziej charakterystycznych szczytów w Polsce –…
Dolomity to góry niezwykłe, które swoim specyficznym wyglądem robią wrażenie chyba na każdym. Mimo że…
Galeria z trochę losowymi zdjęciami z krótkiego pobytu na Cyprze. Tak w ramach nadrabiania jakichkolwiek…
View Comments
Z tym 90mm to przesadzają - kitowy Nikkor do mojego aparatu ma więcej :P Szkoda, że jednak nie udało Ci się dotrzeć do Panmundżonu, to jednak miejsce najbardziej symboliczne :)
No szkoda, szkoda. Ale to jest niestety ruletka.
Aha, ten tunel kiedyś szło fotografować, widziałem relację na blogach sprzed kilku lat. Musieli coś zaostrzyć.
Może ktoś miał jakieś specjalne zezwolenie?
Tam się chyba trochę pozmieniało, bo np. wtedy nie można było robić zdjęć w kierunku Kima z tej platformy co byliście. A w tunelu robiła cała grupa... W sumie nie wiem czemu oni robią tam ten zakaz, przecież ten tunel to żadna tajemnica...
Nie wiem, jakieś kwestie bezpieczeństwa? Trudno powiedzieć. Bądź, co bądź, ten tunel to miejsce bezpośredniego styku. A ta platforma jest chyba dość nowa (Dora Observatory), kiedyś chyba była używana ta zielona.